wtorek, 30 stycznia 2018

Od Shelby "Powrót cz.1 "

 Był środek zimy, mimo to nie było aż tak zimno, a słonko lekko przygrzewało. Truchtałam powoli przez las, a smugi światła przeciskały się pomiędzy gałęziami sosen i padały na moje jasne futro. Zlewało się ono niemalże z barwą śniegu, którego teraz nie było. Jedyne co pozostało to zmarznięte błoto i szara trawa pod łapami.
  Kierowałam się w stronę domu. Nie spodziewałam się, że odeszłam tak daleko i wciąż pozostawało mi wiele kilometrów do przebycia. Mijałam łąki, pola, lasy, ale wciąż trzymałam się w pobliżu rzeki. Dopiero po jakimś czasie odbiłam na lewo by skierować się do jaskiń. Zastanawiałam się w jakim są teraz stanie. Niewiadomo czy przez ten rok nic nie zadomowiło się tam lub zawaliło. Ja cały ten czas spędziłam spory kawał stąd podążając za zwierzyną i przy okazji zwiedzając okolice. Wciąż próbowałam zapomnieć. Zapomnieć o tym miejscu do którego właśnie zmierzałam, odejść z niego. Coś jednak kazało mi tu wrócić. Nie było szansy żebym zastała tu jakiegokolwiek psa, po zamieci dokładnie przeszukałam wszystkie zakamarki tej dolinki. I nic. Gdyby ktoś został wróciłby zapewne. Wszystko wyglądało jak gdyby nic się nie stało, a na ośnieżonych gałęziach siedziały sobie kruki. Takie obojętne, z błyszczącymi oczami, lśniącymi piórami, ubrane w najgłębszą znaną mi czerń.  Wtedy zaczęłam wrzeszczeć dlaczego zabrały mi rodzinę, po co im było to wszystko, a te kraknęły i odleciały. Tylko. To był szczyt, i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę ze straty, jaka się dokonała, i że zostałam sama. Wciąż gdzieś ją teraz czuję, ale nie na tyle by płakać po nocach. Chociaż i to mi się zdarzało, ogarniała mnie wtedy nieuzasadniona rozpacz, i łkałam po cichu, nie mogąc się uspokoić. Tak było przynajmniej przez kilka pierwszych dni. Każda rzecz, którą napotkałam nie pozwalała mi ani na chwilę zapomnieć o watadze. Nawet zwykły ogień nie dawał ciepła, a przywoływał zimno. Musiałam się jakoś pozbierać w końcu, i odeszłam. Teraz pozostał sam niewypowiedziany żal.
  Zanim się obejrzałam zmienił się teren, z płaskich równin na małe pagórki i stoki. Pobliskie drzewa przypominały sceny z dzieciństwa. Zapachy pobudziły mój nos i już byłam pewna, że dokonałam dobrego wyboru. Krew zaczęła szybciej we mnie płynąć. Przyspieszyłam, a moje łapy niosły mnie dokładnie tam dokąd chciałam, niepomne wielu przebytych połaci dróg. Każdy krok przybliżał mnie do celu, a gdy przed oczami wreszcie pojawiła mi się stara siedziba watahy - przystanęłam, z błyskiem w oczach skierowałam swój pysk w niebo i zawyłam z mocą.
 Oto powróciła alfa - władczyni tej krainy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz